V
Co jakiś czas dołączał do nas ktoś
nowy, kto jednak przebywał z nami około dziewięciu miesięcy, a potem znikał w
tajemniczych okolicznościach. Podobna sytuacja miała miejsce trzy razy: zawsze
po tym, jak ojciec robił to, co musiał z Agnes.
– Niedługo może się nam tutaj zrobić
ciasno – westchnęła, kiedy stało się to po raz pierwszy. Miała wówczas
czternaście lat. – Oby miał to na względzie podczas planowania kolejnej dostawy
jedzenia.
Maleństwo
zachłysnęło się z oburzenia na samą myśl o tym, że może nie otrzymać swej
dziennej racji żywnościowej.
– Jeść! – wrzasnęło na całe gardło.
– Jeść, jeść, nie dawać nikomu!
Spojrzałam
ponuro na Agnes. Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło, lecz wiedziałam, że
jeśli wymagało to kolejnych wyrzeczeń z naszej strony, nie mogło być dobre.
Potem objęłam wzrokiem pozostałe siostry. Cori i Lucy siedziały jak zwykle
pogrążone w rozmowie, nie słuchając zupełnie, co mówi starsza opiekunka.
Victoria czesała włosy, a słońce przesączające się przez deski sufitu malowało
na nich złociste pasy. Debbie Crow nie było z nami – siedziała na kamieniu i
patrzyła na płynącą wodę.
– Co to będzie? – spytałam wreszcie.
– Może kolejna dziewczynka – odparła
Agnes. – Jeśli chłopiec, zostanie zabrany.
– Dokąd? – zainteresowało się
wścibskie Maleństwo.
– Do domu – rzekła po chwili Agnes,
a w jej oczach na moment zalśnił pewien zaraźliwy rodzaj smutku, od którego
wszystkim obecnym nagle zachciewa się płakać. – Do tego… gdzieś daleko.
– Chciałabym być chłopcem –
westchnęło Maleństwo. – Dlaczego nie jestem? Przebierzcie mnie za chłopca! Chcę
mieszkać w domu, nie w stodole!
Zagotowało
się we mnie. Nie mogłam ścierpieć takiego bluźnierstwa.
– Uspokój się – warknęłam tak groźnie, jak tylko może warknąć ośmioletnia dziewczynka. – Chłopcy
to najgorsze... najgorsze coś. Nie chcesz być jednym z
nich. Powiedz, chciałabyś śmierdzieć i sapać jak ten knur, co tu przyłazi? Chciałabyś? Tak? A może chciałabyś
mieć to FUJ między nogami i robić tym krzywdę?
Zapadła
cisza. Nagle zorientowałam się, że wstałam ze swojego pomalowanego na niebiesko
stołeczka i górowałam nad pozostałymi siostrami, nawet nad Agnes. Jako
najstarsza i najbardziej rezolutna powinna mnie pohamować, ale wiedziałam, że
podziela moją opinię. Na twarzach dziewcząt malowało się zakłopotanie, zdawałam
sobie jednak sprawę, że wszystkie, każda z niewinnych ofiar, skrycie przyznaje
mi rację. Tylko we mnie jednak płonął pierwotny gniew, nienawiść z samego jądra
ciemności. Znajdowałam się na skraju obłędu, balansowałam na cienkiej nitce,
ale kochałam ten stan i za nic bym go nie oddała.
Miałam dziewięć lat i byłam szalona.
– Pójdę zrobić kolację – powiedziała
cicho Agnes i wyszła do przyległego pokoju, gdzie urządziłyśmy sobie kuchnię.
Później
już w ogóle nie poruszałyśmy tego tematu – został uznany za tabu na mocy
niepisanej umowy i dopóki ojciec nie przebywał na Wyspie, dopóty podobne sprawy
nie zatruwały nam życia. Milczałam nawet, kiedy brzuch Agnes zrobił się duży,
twardy i okrągły. Widziałam, że siostra kocha to, co w nim nosi, pomimo
odrażającego kazirodczego pochodzenia.
Na czas ciąży część obowiązków Agnes
musiała przejąć Victoria Beauty. Spełniała je sumiennie i bez mrugnięcia okiem.
Nie narzekała, nawet kiedy Maleństwo rozdarło się na całą Stodołę, że nie
pozwoli się jej ubrać, bo nie jest jej prawdziwą mamą, a Debbie Crow obraziła
się za propozycję pomocy w kąpieli. Lucy i Cori traktowały ją chłodno i
obojętnie, czyli jak zwykle. Nigdy nie miały mamy, zawsze żyły tylko dla
siebie: dwie porcelanowe lalki zamknięte za szkłem wielkich, srebrnych oczu.
Ja
natomiast ostentacyjnie okazywałam Victorii lekceważenie. Nie wykonywałam jej
poleceń, nadal niszczyłam jej rzeczy i nie nabrałam ani odrobiny szacunku do
starszej siostry. Mogła być ze mną spokrewniona, ale nie zobowiązywało mnie to
do uwielbiania jej ślicznej twarzyczki i smukłych dłoni. Sabotowałam każdą jej
próbę zajęcia się domem – wypuszczałam kury, kiedy je zamknęła, wrzucałam żaby
do pościelonych łóżek, deptałam ubłoconymi nogami wyprane ubrania.
– Niech cię szlag jasny trafi,
Ofelio Midnight! – krzyczała załamana Victoria, kiedy z coraz lepszym skutkiem
utrudniałam jej życie. Tym razem napchałam kurzego guana do jej świeżo umytych
pantofelków. – Żebyś spłonęła, mała zmoro!
Agnes
karciła mnie surowo za dokuczanie siostrze i nazywała rozwydrzonym bachorem,
ale z iście dziecinnym uporem ignorowałam jej napomnienia. Victoria nie miała w
sobie matczynego pierwiastka, który od razu wyczuwało się u Agnes. Nawet kiedy najstarsza
siostra nie zajmowała się Stodołą i siedziała w bujanym fotelu, który dla niej
zrobiłyśmy, z wielkim brzuchem i obrzmiałymi nogami, budziła większy respekt
niż miotająca się po Stodole Victoria Beauty. Agnes Wisehead po prostu przyszła
na świat jako matka. I kropka.
Lubiłam przysłuchiwać się jej spokojnemu
głosowi, kiedy nuciła powolne kołysanki. Pamiętam doskonale, jak siedziała
nakryta pledem w bordową kratę, częściowo ocieniona w kącie głównego
pomieszczenia Stodoły, a częściowo skąpana w miodowym blasku lampy naftowej. Na
kolanach trzymała zwykle książkę medyczną, studiując ją zapamiętale i marząc
zapewne o zawodzie pielęgniarki. Do samego końca wierzyła, że wreszcie
zostaniemy uwolnione i od świata nie będzie nas już oddzielała głęboka, rwąca
Rzeka.
To naprawdę śmieszne, ale tak bardzo
bałyśmy się ojca, że przez lata do głowy nie przyszła nam idea ucieczki.
VI
Agnes Wisehead urodziła pewnej
grudniowej nocy, kiedy na zewnątrz zawodził wicher, przeciskający się przez
szczeliniaste ściany Stodoły. Siedziałyśmy pod drzwiami komórki owinięte kocami,
wdychając zapach ogniska i słuchając w napięciu jęków oraz stęknięć
dobiegających zza drzwi. Nawet Cori i Lucy okazały zainteresowanie. Maleństwo
wlazło mi na plecy i objęło za szyję, Debbie Crow otwarła szeroko czarne oczy i
zasłoniła buzię rączką. Victoria była z Agnes, by powitać dziecko na świecie.
Beauty wyszła z komórki po ośmiu
godzinach, kiedy Maleństwo i Debbie Crow już zasnęły, a bliźniaczki siedziały
oparte o siebie i przewiercały spojrzeniem drzwi. Beauty cała była umazana
krwią, cudowny owal jej twarzy perlił się od potu, a włosy zwisały w strąkach
lub oblepiały szyję i policzki. Trzęsły się jej ręce i kolana, ale zostawiła za
sobą uchylone drzwi komórki, wyminęła mnie bez słowa i poszła po coś do
drugiego pokoju. Przez chwilę panowała martwa cisza. Zbyt martwa, by ją
zlekceważyć.
Ostrożnie zdjęłam Maleństwo z pleców
i podeszłam do drzwi komórki, powłócząc nogami ze znużenia. Chwyciłam framugę i
wetknęłam głowę do wnętrza.
Pod ścianą, na sienniku, leżała
nieprzytomna, oddychająca nieregularnie Agnes. Wyglądała przerażająco:
zmarnowana, cała we krwi i wodach płodowych, w białej koszuli nocnej ubarwionej
na czerwono. A pomiędzy jej stopami leżało coś małego i ciemnoszkarłatnego,
coś, co się nie ruszało i co – dałabym sobie rękę odciąć – ponosiło winę za
martwotę panującej ciszy.
Tamtej nocy wymiotowałam dwanaście razy.
VII
Agnes jeszcze kilkakrotnie rodziła
dzieci: raz, kiedy miała piętnaście lat, raz, kiedy miała siedemnaście i dwa
razy, kiedy miała osiemnaście. Zawsze była przy niej Victoria Beauty, której
majestatyczne oblicze stawało się z razu na raz coraz bardziej zmęczone i w
jakiś sposób stare, choć nie zostało skalane ani jedną zmarszczką. Obie moje
siostry z czasem wychudły, stały się małomówne i zamyślone. Już nie bawiły się
z nami na łące, a kiedyś robiły to bardzo często: Wymyśliłyśmy mnóstwo
najróżniejszych zabaw, w tym grę w las, kiedy to każda wcielała się w rolę
wylosowanego zwierzęcia. Kiedy trafiło się na sarnę czy choćby zająca, można
było to znieść. Najgorzej miała ta, która musiała udawać skunksa. Reszta
unikała jej przez cały dzień jak zimna.
Zauważyliście, że wszyscy mówią o
unikaniu ognia? Ja zorientowałam się dopiero, kiedy udało mi się uciec z Wyspy
i na zawsze przestałam nazywać Stodołę swoim domem. My nie unikałyśmy ognia,
przeciwnie, lgnęłyśmy do niego, bo zmiękczał skórę na skostniałych zimą
dłoniach i przyprawiał o miłe mrowienie. Ogień był dobry, bo sprawiał, że
upolowane jedzenie zyskiwało lepszy smak, a jajecznica stawała się ciepła i
gęsta. Ogień był moją jedyną rozrywką, kiedy podczas bezsennych nocy leżałam na
udeptanej czternaściorgiem stóp słomie i wlepiałam wzrok w próżnię, bojąc się zasnąć.
Agnes siadywała przed ogniskiem, brała Baśnie
Braci Grim i czytała na głos, a nasze szeroko otwarte buzie przypominały
czarne dziury pod nosami i oczyma, w których lśniły płomienie. Cori i Lucy
siedziały jedna na drugiej i grzały się nawzajem, Maleństwo kuliło mi się na
plecach i podgryzało w ucho, a Debbie Crow leżała skulona na kolanach Victorii.
Im bardziej dorastałyśmy, tym
podobne chwile miały miejsce rzadziej. Widziałam, co wraz z upływem lat dzieje
się z Agnes i Victorią, jak powoli zalewa je gorycz, a wiek przedwcześnie ciąży
im na słabych, mizernych barkach. Wiedziałam, że dziewczęta w tym wieku nie
powinny przeżywać tak wiele. Słuchałam uważnie fragmentów z Household Words, autorskiego czasopisma
Charlesa Dickensa, które dostawałyśmy
najczęściej. Ojciec nieświadomie zasiewał w naszych głowach wątpliwości.
Przecież panny z powieści mieszkały w pięknych domach, jadły pyszności i
szukały odpowiedniej partii, by dobrze wyjść za mąż. My musiałyśmy się
zadowolić rozklekotaną Stodołą i wyłącznie jego obmierzłym towarzystwem.
Własnego nie liczyłyśmy, bo w pewnym sensie traktowałyśmy się jako jedną osobę.
Jedną dziewczynkę z czternaściorgiem oczu, rąk, nóg i siedmiorgiem serc.
VIII
Czy mi się wydaje, czy nie
napisałam jeszcze ani słowa tytułem opisu Stodoły? Trzeba niezwłocznie naprawić
to niedopatrzenie.
Stodoła była dosyć wysoką
konstrukcją wzniesioną w całości z drewna, z jedną tylko ceglaną przybudówką, w
której kiedyś mieszkały świnie. Niestety zjadłyśmy wszystkie i nie dostałyśmy
więcej. Z kurami obeszłyśmy się nieco ostrożniej, dlatego kurnik, sterczący ze
Stodoły niby prostokątna narośl, zamieszkiwały jeszcze trzy kokoszki i kogut.
Stodoła, jak już wspominałam
wcześniej, posiadała wielkie główne pomieszczenie, nazywane przez nas Dużym
Pokojem, z paleniskiem i otworem w dachu, który zrobiłyśmy całkiem same. Ja
wlazłam na górę, pod żebrowe sklepienie, z piłką do drewna w dłoni, a Victoria
i Agnes asekurowały mnie z kocem rozciągniętym nad ziemią. Nie potrzebowałam
pomocy, potrafiłam się bowiem wspinać jak wiewiórka i sprawnie wycięłam okrągłą
dziurę w suficie. Zbędny kawał drewna spuściłam na głowę Victorii Beauty.
W
Dużym Pokoju zawsze było najjaśniej, choć nie wycięłyśmy ani jednego okna. Pomieszczenie
było przestronne i całe tonęło w próchniejących brązach. Pod wschodnią ścianą
stał wyszorowany stół, a wokół niego siedem krzesełek, każde pomalowane na inny
kolor: moje na niebiesko, Agnes na zielono, Victorii na fioletowo, Debbie na
czarno, Maleństwa na różowo, a Cori i Lucy na biało. Na stole, w starym,
obdrapanym wazoniku w niezapominajki, stały przeważnie zasuszone kwiaty zebrane
w ogródku za Stodołą. Pod ścianą zachodnią piętrzyły się skrzynie z książkami i
czasopismami, w których Agnes zanurzała co wieczór swoje spracowane, sękate
ręce i wydobywała najróżniejsze historie, byśmy mogły zapomnieć na moment o
własnej.
Po stronie północnej umieściłyśmy
grubo ciosaną szafę, gdzie chowałyśmy nasze skromne, połatane ubrania. Cała pozostała
przestrzeń służyła za miejsce do zabawy czy czegokolwiek, co można robić podczas
bezkresnych, napierających ciemnością zimowych wieczorów. Uwierzcie, że grupka
dziewcząt jest w stanie wymyśleć najdziwniejsze rozrywki, byle by tylko się nie
nudzić, a przede wszystkim – nie bać. Wyspa leżała wprawdzie na zupełnym
odludziu, ale nigdy nie wiadomo, kiedy z Lasu po drugiej stronie Rzeki
przypłynie niedźwiedź i wtargnie do Stodoły. Czasem nawet przebierałam się za
niedźwiedzia, narzucając na głowę ciemnobrązowy koc, wydając gardłowe ryki i
goniąc po Dużym Pokoju piszczące z uciechy Maleństwo i Debbie Crow. Bliźniaczki
przeważnie odwracały się wówczas z nosami wycelowanymi w sufit, Victoria
prychała, kręcąc głową, a Agnes uśmiechała się dobrodusznie i wracała do przygotowywania
kolacji – gotowania bobu lub innych roślin, jakie amatorsko uprawiałyśmy w
sadzie za Stodołą. Muszę przyznać, że ojciec nie skąpił nam nasion i w letniej
porze mogłyśmy cieszyć oczy i napełniać żołądki soczystą marchwią, wielkimi,
pomarańczowymi karocami dyń, strąkami grochu o zakręconych wąsach czy strzelającymi
do góry strzałkami zielonej cebulki. Jesienią natomiast owocowały jabłonie, na
wiosnę przyprószone białym kwieciem. Wiele razy opychałam się przez sen
jabłkami i budziłam się rankiem cała w ogryzkach, za co byłam srogo rugana.
Nikt oprócz Agnes nie chciał uwierzyć, że nie robiłam tego specjalnie, że
jestem somnambuliczką i nie panuję nad sobą podczas snu. Jeśli się zastanowić,
to nic dziwnego. Powszechnie uważano mnie za osobę o, delikatnie mówiąc, mało
przyjaznym usposobieniu i ze skłonnością do złośliwych żartów.
Za sadem znajdował się mały ogród z
kwiatami polnymi – astrami, kaczeńcami, dzikimi różami, fiołkami i całym
mnóstwem innych. Kiedy robiło się ciepło, obejście Stodoły zaczynało
przypominać płótno poznaczone różnobarwnymi kleksami. Ogródek był dumą Victorii
Beauty, spędzającej w nim większość wolnego czasu – czyli praktycznie dwanaście
godzin w ciągu doby. Nawet ja łaskawie przyznałam, że chociaż to jedno udawało
się jej robić porządnie. Wyglądała niecodziennie, wręcz nieziemsko, kiedy
wyrywała chwasty zgięta wpół i uwalana ziemią po łokcie. Kto by pomyślał, że
tak eteryczne stworzenie jest zdolne do, bądź co bądź, ciężkiej pracy? Muszę
przyznać, że żywiłam do niej z tego powodu pewien rodzaj szacunku, szczególnie
że wielokroć korzystałam z dobrodziejstw pachnącego zakątka siostry. Lubiłam
przechadzać się po nim na bosaka, by wysoka trawa łaskotała stopy, a owiewające
mnie wraz z wiatrem wonności przyprawiały o zawroty głowy. Mrużyłam oczy przed
białym słońcem i przez zasłonę rzęs obserwowałam jego roziskrzone promienie
pląsające po listkach i płatkach, między gałęziami żywopłotu i drzew. Wsłuchiwałam
się w ćwierkanie ptaków, które tylko mądra Agnes potrafiła od siebie odróżnić,
a moje uszy pielęgnowały owe dźwięki jako najwspanialszą symfonię we
wszechświecie.
Do ogródka prowadziły dwie ścieżki
obejmujące Stodołę niby para macek i schodzące się w jedną od frontu. Wiodła
ona do przystani, czyli miejsca, w którym ojciec zawsze cumował łódkę, kiedy
nas nachodził. Victoria nazywała to odwiedzinami, ja zaś zarzucałam jej w
odpowiedzi głupotę, naiwność i obłudę. W każdym razie ojciec przywiązywał łódkę
do kołka wbitego w ziemię, schodził na muliste dno przechodzące płynnie w
wąską, piaszczystą plażę i maszerował ku nam w umoczonych nogawkach. Zawsze
próbowałam sobie wyobrazić, co widzi, kiedy kroczy w stronę Stodoły. Usiłowałam
wejść w jego obrzydliwą skórę, poczuć to, co on, kiedy widzi mroczny kontur
Stodoły i wie, że wewnątrz czeka na niego jedna córka o siedmiu sercach. Zwykle
to ja witałam go bezgłośnie, siedząc na ziemi przed Stodołą i patrząc, jak
czarna sylwetka rośnie na rozmigotanym tle Rzeki.
Tak wyglądał nasz świat – jedyny,
który znałyśmy z własnego doświadczenia. Jednakże, jak już wspomniałam, ojciec
popełnił kardynalny błąd, dając nam wolny dostęp do literatury. Pozwolił nam w
ten sposób poczuć widmo smaku tego, czego nigdy nie miałyśmy, a co powinnyśmy
posiadać. Pozwolił nam marzyć.
IX
Początkowo
nie zauważałyśmy w jej zachowaniu niczego niezwykłego – ot, dziewczyna
podnosiła się po traumie, jaką było ohydztwo, które jej uczyniłeś. Agnes
przechodziła przez podobny koszmar wiele razy i wiedziała, jak należy
postępować z biedną, zagubioną Victorią Beauty. Młodsza z dziewcząt wprawdzie
usiłowała, wzorem dam z powieści, trzymać fason i nadal udawać, że wszystko
wraca do normy, ja jednak widziałam, że sytuacja niemal z sekundy na sekundę
ulega pogorszeniu. Nienawidziłam Victorii, to prawda, ale ciebie nienawidzę
jeszcze bardziej i nie pogodzę się nigdy z tym, co nam zrobiłeś. Dlatego w
tamtej chwili kochałam ją skrycie i gorąco. Przychodziłam nocą i patrzyłam, jak
śpi, a czasem nawet przynosiłam jedzenie – owsiane ciasteczka z mlekiem
ogrzanym nad ogniskiem – stawiałam obok łóżka, kiedy drzemała i uciekałam w
popłochu. Wszak nie mogła zobaczyć, że ktoś tak bezduszny i cyniczny jak Ofelia
Midnight ulega porywom czułości.
Z
mistrzowsko skrywanym smutkiem obserwowałam, jak Victoria gaśnie pomimo
troskliwej opieki Agnes. Najstarsza z nas robiła co mogła, by umilić Victorii
czas wolny od uprawy roślin i oporządzania kur. Chodziły wspólnie na spacery,
kąpały się w Rzece, czytały razem ulubione romanse Victorii, które zawsze
otwarcie wyszydzałam. Nawet przez tydzień jadłyśmy wyłącznie potrawkę z
kurczaka i marchewki, bo Agnes wiedziała, że to ulubione danie Victorii.
Zdawałam sobie doskonale sprawę, że w tym momencie Agnes posuwa się do
desperacji i że obawia się najgorszego, tym bardziej, że przestałam być jedyną
spośród sióstr, która ciągle wymiotowała.
Pewnego
razu różowym, wilgotnym i zimnym świtem ocknęłam się za Stodołą, obok wychodka.
Kiedy już skończyłam wymiotować, zorientowałam się, że nadal słyszę odgłosy
zwracania pokarmu, tyle że odrobinę odleglejsze. Odkaszlnęłam ostatki wymiocin,
po czym skierowałam kroki ku wygódce i przyłożyłam ucho do drzwi.
–
O mój Boże, za co…? – usłyszałam znajomy głos, a potem następną salwę wymiotów.
Victoria Beauty nigdy nie
dowiedziała się, że od tamtej pory codziennie budziłam się w tym samym miejscu
i że aż do końca swoich dni była moją towarzyszką w zwracaniu. Nie dowiedziała
się też, że zawsze siedziałam ukryta w chaszczach za wychodkiem aż do momentu,
kiedy skończyła i cichcem pomknęła do Stodoły. Tylko raz zagadnęłam ją podczas
sesji wymiotów, lecz wątpię, by dobrze to zapamiętała.
Potem
zaczęła dużo jeść, czego nigdy do tej pory nie robiła, pragnąc zachować smukłą
sylwetkę. Co innego my – z głodu pochłaniałyśmy wszystko, co przed nami
postawiono, nie wspominając nawet o wyjątkowo żarłocznym Maleństwie. Tym razem
jednak nawet ono mogło się schować przy ilościach jedzenia, jakim opychała się Victoria.
I cóż to było za jedzenie! Ogórki z kiszonym mlekiem, suszona wieprzowina i
tony malin, jabłka z surowym selerem i wiele innych, jeszcze dziwniejszych
kombinacji. Widziałyśmy, że coraz trudniej jest jej kontrolować swoje
zachowania.
–
To hormony – tłumaczyła Agnes. – W czasie ciąży kobieta nie myśli racjonalnie.
Jest przestawiona, rozumiecie, na tryb macierzyński i wszystko odczuwa dziesięć
razy mocniej. Nie możecie jej winić za to, że jest wiecznie głodna i
rozdrażniona! – skarciła mnie i młodsze siostry, kiedy po cichu naśmiewałyśmy
się z coraz to grubszej i brzydszej Victorii Beauty, aktualnie wlewającej w
siebie sok pomidorowy i jedzącej cukier łyżką.
–
Słoń – podsumowało ją bezlitośnie Maleństwo, niezadowolone, że musi jeść mniej
na rzecz siostry.
Nieszczęściem Victoria to
usłyszała. Rozpłakała się, zamknęła w pokoju i przez miesiąc odmawiała
jedzenia. Schudła wręcz obrzydliwie, stając się z dnia na dzień kanciastą kupką
gnatów powleczonych skórą. Został tylko stale rosnący, wydęty brzuch. Na
nic były prośby, groźby i błagania Agnes, która załamywała ręce nad marniejącą
dziewczyną. Racjonalne argumenty, takie jak zły wpływ głodówki na dziecko,
wydawały się trafiać w próżnię. Dopiero ty, ojcze, pośrednio ją przekonałeś.
–
Jak nie zaczniesz jeść, to urodzisz je martwe – podjęła pewnego dnia Agnes.
Siedziała w mrocznym kącie Dużego Pokoju i wciskała paznokcie w okładkę Opowieści
Wigilijnej. Jej głos brzmiał tak
złowrogo, że przyciągnął wszystkie spojrzenia. Tylko Victoria Beauty siedziała
nadal skulona, a jej rachityczne ciałko drżało osnute poplamioną przeze mnie
halką. – Słyszysz? Martwe! I przyjdzie ON, żeby zrobić ci kolejne.
–
Nie… – wyszeptała Victoria, a na jej dłonie skapnęły dwie krople łez.
–
Tak! Przyjdzie, będzie cię bił i robił TE RZECZY tak długo, aż urodzisz
zdrowego chłopca, który nada się na dziedzica! Może gdybyś zaczęła teraz jeść,
udałoby się odratować to biedne maleństwo. A kto wie, może już teraz urodziłoby
się chłopcem… Wtedy bardzo długo by do ciebie nie przychodził.
Victoria zamarła i dałabym głowę,
że na moment przestała oddychać. Na każdą wzmiankę o tobie siniała od końcówek
włosów po czubki chudych, szponiastych palców u stóp. Żadna z nas nie mogła
tego pojąć, ja również – do czasu. Bo w końcu zdołałam, ojcze. Zdołałam
zrozumieć jej lęk.
Ale ja byłam silniejsza.
Znowu szokujesz. Jest mi tak żal Victori, w sumie każdej dziewczyny. Masz ogromny talent do opisywania wydarzeń. Czytając to mam wrażenie, że czytać książkę znakomitej autorki.
OdpowiedzUsuńChoć praktycznie cały czas opisujesz wydarzenia, nie są one w żaden sposób nudne. Czekam na kolejną część.
Jestem na prawdę bardzo ciekawa, czy Ofelia ucieknie.
Pozdrawiam,
Kilulu
http://lonelinesswithfrends.blogspot.com/